Za nami wyjazd do Grecji z rocznym dzieckiem i psem. 2500 kilometrów. Trasa Grodzisk Wielkopolski – Ateny. Wiele osób mówiło nam, że jesteśmy wariatami. Będzie męcząco, po co wam to, lepiej samolotem. Uparliśmy się jednak. Przetrwaliśmy. I nie było tak źle jak nam wszyscy mówili. Jaki z tego morał? Nie słuchaj innych i rób to co uważasz za słuszne.
Szczerze mówiąc nastawiałam się na najgorsze. Myślałam nawet o trzech noclegach po drodze, gdyż jechaliśmy w dzień. Nie lubimy jeździć w nocy, a zajmować się dzieckiem po nocnej jeździe nie mieliśmy ochoty. Nie rezerwowałam noclegu z wyprzedzeniem. Stwierdziliśmy, że jedziemy tyle ile da radę nasz syn. Nie patrzyliśmy też na to, w którym kraju jest tańsza benzyna i lepiej się zatrzymać. Kiedy spał, jechaliśmy. Robiliśmy godzinne przystanki na jedzenie, rozprostowanie nóg i ruszaliśmy w dalszą drogę.
Wyjechaliśmy o piątej rano. Udało nam się dotrzeć na Węgry. Hotel zarezerwowałam w trasie. Nie był najlepszy, ale najważniejsze dla nas było to, że była łazienka, było czysto i mogliśmy zostać z psem. Często za zwierzęta obowiązują dodatkowe opłaty i tak też było tym razem – 10 euro.
Nasza noc na Węgrzech nie należała do udanych. Mały budził się co godzinę z płaczem. W pewnym momencie żałowałam, że zdecydowaliśmy się na tą podróż, jednak Mati trzymał rękę na pulsie. Wsadził nas do samochodu o 5 rano. Mały jak tylko usiadł do fotelika zasnął i po całej ciężkiej nocy spał 5 h bez przerwy. Nie obudził się nawet na granicy węgiersko – serbskiej. Mieliśmy mały stres związany z granicą, czy nie będziemy długo czekać. Ale poszło sprawnie. Po 40 minutach byliśmy już w Serbii. Zatrzymaliśmy się na jednej ze stacji benzynowych. Na szczęście te przy autostradzie są utrzymywane w miarę na poziomie. Normalne, w miarę czyste toalety, jest miejsce żeby zjeść, wypić kawę czy usiąść. Na niektórych stacjach jest też Wi-Fi co się przydaje w sytuacji, gdy nie ma się dostępu do internetu.
Serbia to jedyny kraj, który jadąc strasznie mi się dłuży. Kierowaliśmy na zmianę z Matim. Raz on zabawiał małego, raz ja. Wzięłam jego ulubione zabawki, ale to wszystko było tylko na chwilę. Jednak ze względu na poprzednią noc Leonidas był bardzo zmęczony, dzięki temu spał dość dużo w samochodzie, a my mogliśmy jechać dalej. Planowałam nocleg w Skopje, ale udało nam się dojechać aż do Grecji.
Na żadnej z granic w stronę Grecji nie staliśmy dłużej niż 40 minut. Ale prawda jest taka, że to loteria. Do Grecji dojechaliśmy ok. 17 i nie było aut, a o 8 rano kolejka była na kilka godzin stania. A nie jest przyjemnym chodzenie pomiędzy spalinami z małym dzieckiem…
Kiedy przejechaliśmy granicę grecką, zadzwoniłam do hotelu znalezionym na bookingu. W paralia Katerinis udało nam się znaleźć nocleg za 30 euro. Paralia Katerinis nas zaskoczyła… Nie wiedziałam, że to miasteczko jest tak znane wśród Serbów, Bułgarów i mieszkańców Rumunii. Wyszliśmy z hotelu wieczorem i mieliśmy problem przejechać wózkiem i coś zjeść. A rano na plaży było jeszcze gorzej… Ludzie upchani jak sardynki leżeli i próbowali się zrelaksować.
Nam zostało do pokonania jeszcze 440 km. Udało nam się to z jedną przerwą. Późnym popołudniem dotarliśmy do domu rodzinnego Matiego, gdzie rozpoczęliśmy rozpakowywanie naszego vana i upragnione wakacje.
Ja nie żałuję podjętej decyzji związanej z wyjazdem samochodem z dzieckiem. Wiele zależy od tego jak maluch zachowuje się w samochodzie. Mój syn od miesiąca nauczył się chodzić, a mimo to udało nam się dojechać bez wielkich afer i włączania bajek. Jestem z niego bardzo dumna, z nas też, że przetrwaliśmy łącznie 5000 km w samochodzie.
Droga powrotna też poszła dość gładko. Nie staliśmy na granicy, choć w Grecji kolejka była na kilka godzin. Nas poratował wujek google, pokazując nam alternatywną drogę, która kończyła się przy samej granicy. Nie byliśmy jedyni, którzy tamtędy pojechali, kilka samochodów przed nami i za nami też tak zrobiło. W innym wypadku stalibyśmy na granicy greckiej do wieczora… Na szczęście pozostałe granice przejechaliśmy szybko stojąc maksymalnie 40 minut. Chyba ktoś nad nami czuwał. Noclegi w drodze powrotnej postanowiliśmy zrobić w Serbii w miejscowości Nisz (gdzie urodził się cesarz Konstantyn Wielki). Zapłaciliśmy za nocleg 179zł, a za obiad w restauracji, którą nam tam polecono 163 zł. Nie wymienialiśmy pieniędzy, płaciłam wszędzie kartą. Drugi nocleg zrobiliśmy w Brnie w Czechach. Tu było już dość drogo, ale stwierdziliśmy, że skoro już zapewne nie przyjedziemy to zarezerwujemy hotel w centrum i zobaczymy miasto. I choć byliśmy zmęczeni, to udało nam się trochę pospacerować, napić czeskiego piwa i zjeść obiadokolację.
Może kiedyś zdecydujemy się na większy Euro-trip zwiedzając Belgrad, Budapeszt i Skopje. Jak na pierwszy raz z małym dzieckiem to jestem szczęśliwa, że poszło nam to tak gładko. Mój syn to urodzony podróżnik… po mamusi. 😀