W drodze na salę cały „konwój” nie przestawał trąbić. Ludzie machali nam i cieszyli się razem z nami. Przejeżdżaliśmy obok restauracji, gdzie Mati kiedyś pracował. Jeden z pracowników był w takim szoku, że upuścił tacę ze szklankami! Wszystko się potłukło.. Ale to na szczęście! Choć pewnie nie dla tego pracownika…
Więcej strat później już nie było. Dojechaliśmy na salę, gdzie też wprowadziliśmy polskie zwyczaje. W greckiej tradycji para młoda przyjeżdża na salę jako ostatnia. To goście na nich czekają, czasem nawet 2-3 godziny. My postanowiliśmy przyjechać jako pierwsi. Przy wejściu czekał na wszystkich szampan, z którym goście mieli do nas podchodzić i składać życzenia. Moja polska grupa, która miała być wzorem dla pozostałych przyjechała dużo później. Grecy nieśmiało podchodzili i składali nam życzenia. W greckiej tradycji prezenty daje się rodzicom pary młodej lub panu młodemu. Niektórzy byli poinformowani i zostawili koperty u świadkowej, ale większość udała się do rodziców Matiego. Za to Polacy? Od razu wiedzieli o co chodzi i postąpili zgodnie z polskim zwyczajem.
Grecy mają ciekawy sposób dawania prezentów ślubnych. Jak otwierałam te koperty to byłam w ciężkim szoku. W Polsce zazwyczaj jest ładny telegram, czasem życzenia od serca. A Grecy? Na małym skrawku papieru napisali życzenia, podpisali się i tyle… Jedne życzenia dostaliśmy na kartce A4 zgiętej na osiem części… Na palcach jednej ręki mogę policzyć ile osób dało nam telegram. Niektórzy nawet nie wysilili się, żeby kupić kopertę i w dniu wesela dali nam pieniądze w gotówce do ręki… Mieliśmy też i takich gości, którzy koperty zapomnieli. Jeszcze tydzień po weselu mama Matiego informowała nas, że mamy od kogoś prezent. No cóż, co kraj to obyczaj.
Wracając jednak do życzeń. Już kilkukrotnie wspominałam Wam jak ważny jest koumparos (świadek) podczas wesela. Po zaślubinach można powiedzieć, że staje się on członkiem rodziny. Dlatego też Grecy składają życzenia nie tylko młodej parze, ale też świadkom. O ile Stefanos był na to przygotowany… Aga była bardzo zaskoczona, że ludzie podchodzą i do niej i składają jej życzenia. Aczkolwiek myślę, że to bardzo fajny zwyczaj.
Kiedy już większość osób przyszła stuknąć się szampanem na szczęście my z Matim wypiliśmy naszą część i… rzuciliśmy kieliszki za siebie. Musiałam trochę walczyć o to z właścicielami restauracji, ale w końcu ulegli. Najbardziej bali się, że Grecy pójdą w ich ślady i będą musieli zbierać szkło z całej sali, a nie tylko od nas. Na szczęście nikt nie wpadł na ten pomysł. Zaraz po rzuceniu kieliszków rozpoczęło się polskie „Sto lat”, „Gorzko”, „Ona temu winna”. Kiedy ucichły polskie przyśwewki, Grecy zaczęli uderzać sztućcami o talerze. To ich odpowiednik „Gorzko”. Naszym całusom nie było końca…
Nadszedł czas na pierwszy taniec. Mati nigdy wcześniej nie tańczył przed tak dużą publicznością. Ja miałam więcej doświadczenia, bo kiedyś tańczyłam i jeździłam na konkursy. Ale i tak jestem szczęśliwa, że Mati zgodził się na choreografię, która wcale nie była łatwa. On w zasadzie to nie mógł się tego tańca doczekać i kiedy organizowaliśmy wesele dla Matiego były ważne tylko dwie rzeczy: aby jedzenie było dobre oraz żeby nasz taniec wyszedł perfekcyjnie. Przygotowywaliśmy się półtorej roku. Znaliśmy każdy krok na pamięć. Ale niestety DJ włączył nam za szybką wersję piosenki, a ja nie pomyślałam, że tren może się odpiąć. Mimo wszystko jestem z nas dumna. Film z pierwszego tańca poniżej:
W greckim zwyczaju młoda para kroi tort na samym początku wesela. Z tym tortem to też ciekawa historia. Okazało się, że cukiernie przygotowują „sztuczny tort”, w którym wycięty jest tylko kawałek na ciasto dla młodej pary. Reszta przygotowana jest na blachach i podawana jako placek. Na początku byłam temu przeciwna, ale później stwierdziłam, że greckie tradycje też muszą być. Teraz mam na pamiątkę swój tort weselny!
Po pokrojeniu torta, którego zjedliśmy tylko we dwoje, włączyliśmy filmik, który przygotowałam po polsku i po grecku. To też było coś nowego dla Greków, bo raczej nikt takich filmów ze zdjęcimi z młodości nie przygotowuje. Za to podziękowania dla świadków to już typowo grecka tradycja. My wręczyliśmy naszym skromne upominki. Choć to chyba za mało, żeby wyrazić wdzięczność. Moją świadkową naprawdę mogłabym nazwać Aniołem Stróżem na weselu. Zadbała dosłownie o każdy szczegół, abym nie musiała się o nic martwić, a jedynie cieszyć najważniejszym dniem w moim życiu. Choć wiem, że nie było to dla niej łatwe, bo nigdy na greckim weselu nie była. A ja ją wrzuciłam od razu na głęboką wodę – zostanie świadkiem! Poradziła sobie jednak doskonale, powiedziałabym, że lepiej niż nasz grecki świadek. Równowaga została zachowana.
Byłam tak zaaferowana weselem i zabawą, że to fotograf przypomniał mi, że powinnam rzucić bukiet. Poszło mi tak „dobrze”, że musieliśmy to powtórzyć… Po raz pierwszy tak się zamachnęłam, że bukiet uderzył w belkę od sufitu. Niewiele dziewczyn przyszło go łapać, większość z Polski. Chyba Greczynkom nie spieszy się wychodzić za mąż… Co ciekawe Pan Młody muszki nie rzucał. Chłopaki to jak najdalej od ołtarza…
Zabawa była super i trwała do trzeciej w nocy. Gdyby nie koronawirus, pewnie bawilibyśmy się do białego rana. Ale i tak uważam, że wesele wyszło super. Mati ciągle wołał swoich znajomych do baru „na lufę” – szota. Jedyne słowo jakie Grecy zapamiętali to właśnie owa „lufa”. I mojego tatę, który dla nich wyglądał jak szef rosyjskiej mafii.
W ostatnich minutach koledzy Matiego wrzucili go do basenu, a później sami do niego wskoczyli dotrzymać mu towarzystwa. Faceci jednak nigdy nie dorośleją… Dobrze, że mój tata miał ciuchy na przebranie, choć mój świeżo upieczony mąż wyglądał w nich komicznie. Były mu za duże o kilka rozmiarów. Niestety nie pomyśleliśmy o tym, żeby zrobić mu w nich zdjęcie. Kiedy już mój tata odwiózł nas do hotelu, jego znajomi jeszcze dzwonili, że mamy iść na drinka do Naoussy. Kiedy Mati grzecznie odmówił, stwierdzili, że „właśnie wziął ślub i już jest pod pantoflem” i się rozłączyli. A my? Wykończeni po imprezie myśleliśmy tylko o tym, że jutro czekają nas poprawiny…
Cały ten czas przygotowań i ślubu wspominam codziennie. Oglądam po raz setny film z pierwszego tańca i kilka zdjęć, które wysłał mi fotograf. Patrzę na obrączkę i uśmiecham się sama do siebie. Moje wielkie greckie wesele okazało się prawdą. To był najpiękniejszy dla nas dzień. Dokładnie taki jak sobie wymarzyliśmy.