24.07.2021. Nadszedł nasz wyczekiwany dzień. W sobotę oboje od rana byliśmy zestresowani. Ja od południa miałam towarzystwo – przyjechała kosmetyczka i bliskie mi osoby. Ale Mati? Biedak nie mógł sobie znaleźć miejsca. Chwilę odpoczywał na leżaku, kąpał się w basenie, ale widziałam, że myślami jest zupełnie gdzie indziej. Jego koumparos (świadek) wcale się do niego nie spieszył.. Przyjechał dopiero na piętnastą! Rodzice, bracia i siostra Matiego też szykowali się w domu. Za to u mnie dużo działo! Przyjechały moje koleżanki, popijałyśmy proseco, a ja mogłam się odstresować. Nasze wesele miało trochę polskiej i greckiej tradycji. W całym ferworze przygotowań zapomniałam napisać imiona panien na bucie! Pewnie dlatego, że nie było wtedy przy mnie żadnej Greczynki.
Na półtorej godziny przed ślubem zaczęło się robić gwarno. A my mieliśmy w planach jeszcze „first look”. Świadkowie od razu się tym zajęli i rozgonili całe towarzystwo. Pozostaliśmy tylko My, fotograf i kamerzysta, którzy mieli uwiecznić tę chwilę. Mati wcześniej nie widział sukienki i bardzo chciałam zrobić na nim wrażenie. I chyba się udało… Jego wzroku nigdy nie zapomnę, choć nie uronił przy tym ani jednej łzy. Chyba grecka męska duma dała o sobie znać…
Moi rodzice chcieli udzielić nam błogosławieństwa. Poprosiłam też o to moich greckich teściów, dla których było to coś zupełnie nowego. W Grecji nie ma takiego zwyczaju. Przygotowali sobie krótkie przemowy i powiem Wam, że wyszło to bardzo fajnie. Ja tłumaczyłam słowa każdego z rodziców na polski i na grecki. A Mati… Niemożliwe, ale jednak uronił kilka łez! Podziękowaliśmy też naszym rodzicom drobnymi upominkami. W Grecji raczej się tego nie praktykuje.
W pewnym momencie spojrzałam na zegarek i się przestraszyłam. Łódka miała odpływać o 18:30, a była już 18:15! Uroczystość zaplanowana na 19:00, a ja nie mam w zwyczaju nie być na czas. Tym bardziej że to mój ślub! Choć w Grecji jest taka tradycja, że Pani młoda powinna się spóźnić, ja postanowiłam z tego zrezygnować. Wszędzie pełno ludzi, naszych przyjaciół i rodziny. Grecka organizacja sami wiecie jak wygląda. Jeden z kolegów Matiego wsiada w garniturze na skuter, kolejny na quada, jeszcze inni do samochodu. A ja? Uśmiecham się tylko od ucha do ucha. Stres totalnie ze mnie opadł i stwierdzam, że będzie dobrze. To jest nasz dzień i cokolwiek się nie wydarzy to będzie najpiękniejszy dzień naszego życia.
Wsiadamy do naszego Cabrio ze świadkami, odjeżdżamy może ze sto metrów. Wtedy pytam Matiego i Stefanosa „Macie obrączki?”. W tym samym momencie oboje zrobili się bladzi. „Masz?” – pyta jeden drugiego, a my ze świadkową dostajemy mikro zawału. „Dać Grekom jedną rzecz do ogarnięcia” – myślę sobie. Dobrze, że pomyślałam o tym od razu! Rozpoczęło się szukanie kluczy od pokoju i główkowanie panów, gdzie one mogą być. Po jakiś dziesięciu minutach obrączki się znalazły i mogliśmy jechać do kościoła. Mam wrażenie, że koumparos poczuł się jak Vin Diesel w naszym aucie. Pozostałym trudno było go dogonić! A o naszym ślubie wiedziało chyba całe Paros, bo przez całą drogę z Naoussy do Pariki nikt nie przestawał trąbić.
Chłopaki zostawili mnie w porcie i ruszyli do kościoła. Ja w mojej białej sukni, z trzymetrowym welonem i na szpilkach próbowałam się przedrzeć z jednej łódki rybackiej na drugą. I o ile mi jeszcze wszyscy pomagali, reszcie musiałam przypomnieć, że mojej świadkowej też dobrze byłoby pomóc. Wejście na łódkę musiało komicznie wyglądać, bo ludzie stali z telefonami i nas nagrywali. Nawet fotograf i kamerzysta stwierdzili, że na wielu weselach byli, ale łódką rybacką jeszcze nie płynęli. Zawsze musi być ten pierwszy raz!
Na łódce było całkiem wesoło. Trzymałyśmy się czegokolwiek, byleby tylko nie wpaść do wody. Oczyma wyobraźni już widziałam nagłówki gazet „Dwie Polki, blondynki wypadły z łódki w drodze na ślub jednej z nich.” Na szczęście obyło się bez dramatu, a my do kościoła dopłynęłyśmy nawet za szybko! Byłyśmy szybciej niż Mati i goście!
Dopływamy po raz pierwszy, a wujek Matiego biegnie i krzyczy z daleka „Nie ma jeszcze autobusu, nie ma jeszcze pana młodego”. Ale skoro przypłynęliśmy to chociaż fotograf z kamerzystą wyszli na ląd. Wracamy więc na morze. W międzyczasie panowie rybacy mają z nas niezły ubaw i puszczają race. Ci z Was, którzy oglądali live widzieli, że podpływałam chyba z trzy razy. Wiecie, to tak specjalnie, bo się zastanawiałam czy na pewno chcę wyjść za mąż…
Kiedy w końcu już pozwolili mi wyjść na ląd, okazało się, że w pobliżu nie ma mojego taty. Krzyczę więc, aby go zawołali. A mój tato? Wielce zaskoczony, że on ma córkę prowadzić do ślubu, choć kiedyś już mu o tym mówiłam. Do wejścia szliśmy przy akompaniamencie muzyki. Był to prezent od mamy Matiego, jedna z tradycji wyspiarskich. Do kościoła panią młodą odprowadza się przy brzmieniu wyspiarskich piosenek.
Kiedy stanęliśmy przed wejściem, ja miałam ucałować rodziców Matiego, a on moich. Moja mama z rozpędu ucałowała też mnie. A co tam. Buziaków nigdy za wiele. I kiedy chcemy już przekraczać próg, okazuje się, że ksiądz jeszcze nie przyszedł! I co teraz? Moja teściowa wzięła sprawy w swoje ręce i rozkała chłopakom grać dopóki ksiądz nie przyjdzie. A on… Spóźnił się chyba z piętnaście minut! I tak o to ślub rozpoczął się z opóźnieniem. Choć tym razem to ksiądz nie przyszedł czas…
Całe nasze zaślubiny były dość zabawne. Ksiądz podchodzi do nas i pyta: „a jak wy macie na imię?”. My z Matim trochę zdziwieni, bo widzieliśmy się z nim kilkakrotnie. Myślę sobie, starszy ten ksiądz, może zapomniał. Przecież nigdy nic nie wiadomo. Ale podczas całej ceremonii był jakiś taki wesoły i wyluzowany…
Grecka eucharystia prowadzona jest w języku „katarethusa” – oczyszczonym greckim, który jest zbliżony do antycznego. Pomimo tego, że Grecy często rozmawiają podczas nabożeństwa i mało się nim interesują, miałam wrażenie, że u nas wszyscy byli naprawdę cicho!
Jak wyglądały zaślubiny? Najpierw doszło do „zaręczyn”, gdzie Agnieszka trzykrotnie przełożyła nam na palcach nasze obrączki. Zrobiła to perfekcyjnie! Następnie ksiądz najpierw zaplótł nasze ręce i powiedział, że rozłączymy je dopiero jak nam powie. Później nałożył nam stefana (wianki) na głowy. Nasz koumparos miał je trzykrotnie przełożyć nad naszymi głowami. Nie poszło mu tak dobrze jak świadkowej… Nie wiem ile razy je przekładał, ale ksiądz co chwilę powtarzał:„nie tak, nie tak!”. Po któreś próbie, w końcu się udało!
Przedostatnia część uroczystości polegała na wypiciu przez nas wina. Mati wypił jako pierwszy, wziął trzy małe łyki. Następnie ja miałam dopić resztę, a w kielichu praktycznie połowa! I wiecie, to wcale nie jest takie proste, kiedy ktoś ci ten kielich podstawia do ust i mówi, że masz wszystko wypić. Już widziałam jak to wino kapie na moją sukienkę… W pewnym momencie zaczęłam się tak śmiać, że nie mogłam nawet dotknąć ustami kielicha. Ostatecznie ksiądz dopiął swego i do końca dopiłam wino, choć nie było to łatwe zadanie.
Teraz czekał nas taniec Izajasza. Brzmi dostojnie, prawda? Jednak największą frajdę mają goście, a nie my. Razem ze świadkami próbowaliśmy przetrwać te kilka chwil, które nam wydawały się, że trwają w nieskończoność. Ja sama nie wiem ile ryżu zjadłam. Ale jeszcze bardziej możecie współczuć mojej świadkowej, która trzymała mi welon, próbowała nie nadepnąć trenu i jednocześnie uśmiechać się przy tym do fotografa! Wcale nie było to łatwe zadanie. Jak sama stwierdziła, poczuła się jak w środku tajfunu… Na domiar złego ksiądz się pomylił i zamiast przejść trzy razy, my zrobiliśmy to czterokrotnie!
Kiedy Stefanos poszedł do niego po uroczystości, ten przyznał mu się, że był przed naszym ślubem w kafenio i pił ouzo z kolegami… Teraz już rozumiecie, dlaczego ten ślub był taki wesoły i można powiedzieć nietradycyjny… Całość była transmitowana na żywo dla moich bliskich, którzy nie mogli być z nami w tym dniu. Można obejrzeć tutaj.
A więc.. jesteśmy mężem i żoną! Jak zachowują się nowożeńcy i świadkowie na chwilę po zaślubinach? Właśnie tak!