No i stało się. Po wielu trudnościach, wylanych łzach i niezliczonej ilości stresu udało nam się wziąć ślub! Rok temu koronawirus popsuł nam plany. Przenieśliśmy datę na 29.05.2021, ale nadal przyjazd do Grecji był utrudniony. Ostateczny termin padł na 24.07.2021. W samym środku sezonu, ale przynajmniej mieliśmy pewność, że wesele się odbędzie. Organizacja wesela w czasie pandemii to duży stres. Tym bardziej, jeśli sami wszystko załatwiamy a wesele odbywa się w Grecji. Dziś, już bez emocji mogę Wam wszystko opisać. Jest tego tyle, że podzielę wpis na dwie części – przygotowania i sam dzień wesela.
Prawda jest taka, że nigdy nie myślałam o tym, żeby wziąć ślub na wyspie. To Mati podczas jednego z naszych pobytów na Paros stwierdził, że chciałby, żeby wesele odbyło się tutaj. A ja zakochana w wyspie… nie mogłam się na to nie zgodzić.
Początki były bardzo trudne. Moja polska rodzina nie była do końca zadowolona z wyboru. Powodów na NIE było wiele: „za daleko”, „za trudny dojazd”, „za drogo”… Jednak my z Matim postawiliśmy na swoim. Nie chcieliśmy dwóch wesel, tylko jedno. To był nasz dzień i to my dyktowaliśmy warunki. I wiecie co? Miałam najpiękniejszy, bajkowy i polsko – grecki ślub na Paros. A na koniec wszyscy przyznali, że wesele na Paros to był naprawdę świetny pomysł.
Organizacja całego przedwsięwzięcia nie była prosta, ale bardzo dużo pomogła mi moja teściowa. Moi rodzice ze względu na barierę językową niewiele mogli pomóc. Za to przygotowali nam świetny pulter (tradycja w Wielkopolsce), na którym bawili się polscy goście, którzy na wesele nie mogli przylecieć.
Wracając jednak do mojej teściowej. To ona zaniosła moje dokumenty do tłumaczenia i zawiozła je na Paros. Ksiądz udzielający nam ślubu potrzebował tylko akty chrztu oraz urodzenia, a także zaświadczenie o tym, że nie jestem zamężna. Nie musiałam też zmieniać wiary. Prawosławni i katolicy to chrześcijanie i w związku z tym nie było problemu ze ślubem kościelnym.
Ze strony greckiej na świadka wybraliśmy przyjaciela Matiego, który nas ze sobą poznał. Ja bardzo chciałam, aby moją świadkową była moja przyjaciółka z liceum. Zapytaliśmy księdza, czy nie będzie z tym problemu. Odpowiedział, że jak najbardziej mogą być oboje, co bardzo mnie ucieszyło. Powiedział nam, że przy chrzcie musi to być osoba wyznania prawosławnego.
Na Paros dopłynęliśmy na dwa tygodnie przed naszym ślubem. Wcześniej byliśmy w Atenach, gdzie odbieraliśmy lampades (świece), tacę (na której kładzie się obrączki i karafkę z winem), prezenty dla gości (mpoumponieres), stefana (wianki – korony). Reszta była do zorganizowania na miejscu.
Na Paros codziennie mieliśmy coś do załatwienia, z każdym trzeba było się spotkać. Porozmawiać z dziewczyną od strojenia sali i kościoła, z właścicielem restauracji, djem… I choć codziennie byliśmy na plaży, żadne z nas nie było wyluzowane. A Mati? Jesteśmy pięć lat, a ja pierwszy raz widziałam go tak zestresowanego! Wiecznie wyluzowany, zawsze mówiący „jakoś to będzie”, przez te dwa tygodnie postarzał się o dziesięć lat ze stresu!
Najgorzej było ustalić listę gości. Z mojej strony było łatwo, gdyż wiedziałam z dużym wyprzedzeniem kto przyjedzie, ale z Grekami… Po prostu katastrofa. Mati codziennie w Lefkes widział jakiegoś starego znajomego i przypominało mu się, że powinien go zaprosić. Do ostatniej chwili prosiłam go, żeby dzwonił po znajomych i potwierdzał przybycie. Wielu z nich dało nam znać na trzy dni przed weselem. Matiego słowa „mamy czas” doprowadzały mnie do szewskiej pasji.
A moja teściowa? Nie znaliśmy jeszcze całkowitej liczby gości, a ona już ich wszystkich usadziła przy stolikach! Nawet znajomych Matiego. Przeglądaliśmy tę listę chyba z pięćdziesiąt razy. W końcu stwierdziłam, że najlepiej będzie jak wezmę rozpiskę gości na plażę. W ciszy i spokoju razem z moim narzeczonym usadowiliśmy znajomych tak jak chcieliśmy, bez interwencji mamy Matiego.
Tydzień przed weselem rząd grecki prawie doprowadził mnie do zawału. Ze względu na przyrost zakażeń postanowił zamknąć wyspę Mykonos. Co to oznaczało w praktyce? Zakaz muzyki w restauracjach, godzina policyjna od pierwszej w nocy, a także zakaz wyprawiania ślubów i chrzcin powyżej 9 osób. Następna w kolejce do lockdownu była Paros. Samych polskich gości było dziewiętnastu, a najbliższa rodzina Matiego to co najmniej osiem osób. Dzień w dzień, po kilka razy dziennie sprawdzałam wiadomości. Na szczęście Paros uchowała się od zamknięcia, ale ja odetchnęłam z ulgą dopiero w dniu ślubu.
Kolejną przygodę mieliśmy z łódką. Ponieważ kościółek Agios Fokas jest na samym końcu wyspy, najczęściej pani młoda przypływa tam łódką. My również mieliśmy to w planach. Mieli płynąć ze mną bliscy i koleżanki. No cóż, my planujemy a Pan Bóg się śmieje. W dniu wesela miał być tak silny wiatr, że wszystkie turystyczne łódki miały zakaz wypływania z portu. Mnie bardzo zależało na łódce. Dojazd samochodem nie był taki fascynujący…
Na szczęście byliśmy na Paros, gdzie Mati ma dużo znajomych. Jednego wieczoru siedzieliśmy w kafenio i piliśmy soumę, a ja ubolewałam nad brakiem łódki. Rozmowę usłyszał jeden z kolegów Matiego. „Nic się nie przejmuj, zorganizuję Ci łódkę” – powiedział do mnie bardzo pewny siebie. Trochę się bałam, że będzie to jakiś ponton czy kajak. Ale chłopak stanął na wysokości zadania. Zorganizował mi… łódkę rybacką! Bo przecież ich zakaz nie dotyczy…
Kiedy zadzwoniliśmy do rybaków, stwierdzili, że mamy najpierw przyjechać i zobaczyć jak wygląda łódka, bo może mi się nie spodobać. Słysząc te słowa, zaczęłam sobie wyobrażać jakąś podziurawioną łódkę śmierdzącą rybami. Kiedy ją jednak zobaczyłam, stwierdziłam, że nie jest źle i mogę tym popłynąć. Zamiast dwunastu osób, były tylko cztery – Ja ze świadkową, która chciała mnie za ten pomysł zabić, fotograf oraz kamerzysta. I wcale w tym dniu nie czułam, że tak mocno wiało. Może to po prostu emocje zrobiły swoje.
Na łódce rybackiej…
Dzień przed weselem ksiądz poprosił nas, abyśmy przyszli do niego z rodzicami i świadkami na rozmowę. Ponieważ nasz grecki świadek ani tata Matiego nie byli jeszcze na wyspie, poszliśmy tam z teściową, moimi rodzicami i świadkową. Ja byłam tłumaczem. Ksiądz opowiedział nam jak będzie wyglądała cała uroczystość. Którą Ewangelię po kolei będzie czytał, a także w którym momencie dojdzie do zamiany obrączek i wianków przez świadków. Kiedy Agnieszka powiedziała, że ona nie nigdy tego nie robiła i nie wie jak, ksiądz luzacko odpowiedział „nie martw się, pokażę Ci podczas ślubu”. Nie uspokoiło to nas, a wręcz jeszcze bardziej zestresowało. Ale co zrobić.. Skoro tak zarządził, to nie mieliśmy innego wyjścia jak improwizować.
W Grecji jest taka tradycja, że Pani Młoda powinna nadepnąć na stopę Pana Młodego. Wtedy wiadomo, że to ona będzie rządzić w domu. Jednak ksiądz mi tego zabronił. Stwierdził, że to brak szacunku dla przyszłego męża i nawet dla żartów nie mam tego robić. Trochę się wystraszyłam, że może nawet przerwać wesele! Przecież nigdy nic nie wiadomo. Całe spotkanie u księdza trwało ponad godzinę, a my wyszliśmy z niego jeszcze bardziej zdezorientowani niż wcześniej…. CDN.