Obudziłam chłopaków wcześnie, bo ten dzień przeznaczony był dla mnie! Ale zanim chłopaki zjedli śniadanie i się ogarnęli… Była 11.00. Ja zniecierpliwiona co chwilę marudziłam, żebyśmy już wyjechali. Kiedy już udało mi się ich zapakować do samochodu, było prawie południe. I to nic, że cały dzień mieliśmy zwiedzać. Oni już umawiali się na popołudniowe plażowanie. Ech, greccy faceci…
Najpierw pojechaliśmy do jaskini Filokleta. Na miejscu okazało się, że wstęp jest płatny 3 euro. Ale wejście to nie tylko jaskinia. To też miejsce archeologiczne Kabirion. Starożytni mieszkańcy Limnos czcili w świątyni Kabirów – synów Hefajstosa i nimfy Kabejro. Najstarsze pozostałości pochodzą z VIII w.p.n.e. Tutaj odbywały się tajemnicze misteria, które swój początek miały wraz z zaludnieniem wyspy i trwały aż do czasów rzymskich.
Kawałek dalej, za świątynią znajdujemy zejście do świątyni Filokteta, mitycznego króla Tesalii. Jak znalazł się na wyspie? Według jednej z wersji podczas wyprawy na Troję, władca zatrzymał się na jednej z wysp by złożyć ofiarę. Wtedy też ukąsił go w palec u nogi wąż. Filoktet dopłynął do Limnos, ale nie miał siły na dalszą podróż i postanowił Ukryć się w jaskini. Przez wiele lat próbował wyleczyć ukąszenie za pomocą limnijskiego błota, które miało mieć właściwości zdrowotne.
Do jaskini prowadzi bardzo wąskie wejście. Po przeciwnej stronie jest dziura przez którą wpływa morze. Myślę, że łatwiej byłoby tam skoczyć i po prostu do niej wpłyną. Prawdopodobnie ze względu na silne fale nam tego zabroniono. W środku zobaczyć można magiczne połączenie kolorów słońca, ziemi i morza. Nic dziwnego, że Filoklet przebywał tam wiele lat.
Z jaskini postanowiliśmy udać się do Kaveria Palace. To największy „hotel duch“ na Morzu Śródziemnym. Został otwarty w 1999 roku i był czynny tylko przez dwa lata. Kiedy go zamknięto, a ostatni pracownik odszedł, mieszkańcy wyspy ruszyli zabrać z hotelu, to co najlepsze. Żartobliwie mówi się, że połowa albo i więcej domów na Limnos są wybudowane i wyposażone z rzeczy, które zabrano z hotelu. My weszliśmy do środka i faktycznie hotel wygląda jak z „ghost town“. Wielka szkoda, że wszystko zostało zniszczone. Na pewno można byłoby zrobić tutaj duży interes. Więcej o hotelu możecie przeczytać tutaj.
Jadąc z hotelu w stronę plaży zatrzymaliśmy się nad jeziorem Aliki. Jezioro połączone jest z morzem małym, wąskim kanałem. Przez wieki było głównym źródłem soli dla mieszkańców wyspy kiedy woda wysychała,. Podczas okupacji Niemcy w okolicy rozplanowali i zbudowali pole minowe. Powiem wam, że dziwnie spaceruje się po soli, zwłaszcza że pod spodem znajduje się błoto. Nie popełnijcie tego błędu co i ja i nie zdejmujcie butów podczas spaceru. Błoto szybko się zmywa, ale do najbliższej plaży jest kawałek. 🙂
Jedyne miejsce archeologiczne, na które udało mi się zaciągnąć chłopaków była Ifestia. Bilet kosztuje 3 euro. Miasto to było drugim najważniejszym miejscem na wyspie, zaraz po Myrinie. Do dziś zachowały się pozostałości teatru wybudowanego w VII-VI w.p.n.e.
Zaraz po odwiedzinach w teatrze chłopaki zrobili się głodni i zmęczeni.. Wyruszyliśmy więc na plażę. Przejeżdżaliśmy przez Kontias, gdzie zatrzymaliśmy się na obiad w tawernie San Allote. Zamówiliśmy melitzanosalatę (nawet dwie, bo były takie dobre!), sałatkę grecką, tzatziki, ser saganaki i keftedakia – mięsne klopsiki. Jedzenie było bardzo smaczne. Feta, która była w sałatce była jedną z najlepszych jakie jadłam w Grecji. Wracając jednak do wioski. Kontias to moim zdaniem jedno z najładniejszych miejsc na wyspie. Zachwyca architekturą, małymi kamiennymi domkami. Na wyjeździe zobaczyć możecie wiatraki, które przekształcono na hotele.
Z Kontias pojechaliśmy na plażę Thanos. Po raz kolejny ekipa wybrała plażę zorganizowaną z beach barem. W morzu były zjeżdżalnie i trampolina, ale dostępne tylko dla dzieci. I choć mówiliśmy, że jesteśmy dużymi dziećmi… ratownik nie pozwolił nam skorzystać.
To był jedyny dzień, w którym mogliśmy coś pozwiedzać. Następnego dnia rodzice naszego znajomego zaprosili nas na grilla z okazji 15 sierpnia. To bardzo ważne święto w greckim kościele prawosławnym – Zaśnięcie Bogurodzicy. Czas ten spędza się w gronie przyjaciół i rodziny. I choć po raz pierwszy widzieliśmy rodziców Parysa, od razu poczuliśmy się jak w domu. Często mówi się o greckiej gościnności i życzliwości Greków. Tego właśnie doświadczyłam 15 sierpnia w małej greckiej wiosce na Limnos. Grillowaliśmy, śmialiśmy się, piliśmy wino, a każdy z nas czuł się członkiem tej rodziny.
Pod wieczór pojechaliśmy na kolejną plażę Kokkinovraxos, czyli czerwona skała. Miejsce całkiem romantyczne, choć ze względu na późną porę nie było słońca i nawet nie wykąpaliśmy się w morzu.
Następnego dnia namówiłam Matiego, żebyśmy pojechali zobaczyć kościół Agios Sozon . Święty jest patronem wyspy. Zgodnie z tradycją w tym miejscu od zawsze znajdowało się źródełko ze słodką wodą, choć było bardzo blisko morza. Przed wieloma laty jeden z mieszkańców pobliskiej wioski Fisini odkrył bardzo starą ikonę świętego Sozona. Zadecydował, że zaniesie ją do wioski. Jednak następnego dnia rano ikona znalazła się w swoim pierwotnym miejscu.
To wydarzenie miało miejsce kilka razy. Pasterz odczytał to jako znak – święty chce pokazać mu, gdzie ma być wybudowana świątynia. Mężczyzna szedł w stronę ikony. Kiedy spacerował, z tyłu była tylko ciemność, a przed nim oślepiająca jasność. Kiedy dotarł do przylądka, gdzie znajdowała się ikona, dziwne zjawisko przestało istnieć. W ten sposób zrozumiał, że to jest miejsce dla świętego Sozona. Świątynię wybudowano i od tego momentu czci się Agios Sozona jako patrona wyspy 7 września.
Po powrocie z kościoła czekaliśmy na pozostałą ekipę, aż się obudzą. Umówiliśmy się z tatą Parysa, że pojedziemy na połów jeżowców, jednak chłopaki nie wstali… Trochę mnie to zasmuciło, bo nie miałam okazji nigdy ich spróbować. Ale cóż, takie są właśnie wakacje z Grekami… Organizacji zero, siedzenie do szóstej nad ranem i spanie do południa. Później plaża, powrót do domu, kąpiel i obiadokolacja około 22-23. I tak dzień w dzień… My z Matim po trzecim dniu takiego nocnego siedzenia nie daliśmy rady i wracaliśmy do domu wcześniej, około 2-3 w nocy. Chyba jesteśmy już starzy :D.
Ostatnia plaża jaką zwiedziliśmy to Agios Ioannis. Tutaj też skorzystaliśmy z beach baru. Mati wiedział, że jest mi przykro, że nie pojechaliśmy na jeżowce, więc wziął sprawy w swoje ręce. Zabrał maskę, nóż i reklamówkę i ruszył na polowanie. Przyniósł całą reklamówkę jeżowców! Przy okazji dowiedziałam się, że połów jest zabroniony. Jedna osoba może złowić 15 jeżowców na osobę. Nas było dużo więcej, więc liczba się zgadzała. Parys za pomocą noża otwierał jeżowce a my chlebem wyjmowaliśmy to, co nadaje się do jedzenia. Szkoda tylko, że nie mieliśmy cytryny. Jak smakuje jeżowiec? Naprawdę ciężko określić jest smak… Mi po prostu smakował morzem.
Wieczorem pojechaliśmy zobaczyć jedną z najważniejszych atrakcji na Limnos – wydmy. Rozciągają się na powierzchni około 7 hektarów. Za ukształtowanie wydm odpowiedzialny jest silny wiatr, który przenosi piasek z plaży. Taki fenomen bardzo rzadko występuje na wyspiarskich terenach. Wydmy koniecznie trzeba zobaczyć. Zabawa była super, turlaliśmy się z góry piaskowej w dół, ale… później przez trzy dni pozbywaliśmy się piasku. 🙂 Dojazd nie jest łatwy, długa droga polna. Niemniej jednak być na Limnos i nie zobaczyć tutejszej „pustyni” to grzech!
Z wydm wyruszyliśmy na obiadokolację. Matiemu przez cały wyjazd marzyły się dwie rzeczy. Homar i kogut z flomari – tradycyjnym wyspiarskim makaronem . Ja jestem wielką fanką owoców morza, więc na ostatni dzień wybraliśmy ouzeri Giannakaros. Jak to z Grekami… cały stół zastawiony był przystawkami, bo każdy chciał zjeść coś innego. Wszyscy przekrzykiwali się chcąc zamówić, a kelner nie wiedział kogo słuchać… Skordalia, taramosalata, tzatziki, tirokafteri, ampelofasolia, feta, gavros marinatos, buraczki, pieczony bakłażan, feta z miodem, grillowane sardynki, papryka faszerowana i flogeres… A na sam koniec ogromny talerz makaronu z homarem. Nie przeraźcie się tą porcją… Było nas siedem osób, w tym Mati… A jeśli on jest w grupie to na pewno całe jedzenie zniknie. 😀 Pomijam fakt, że mieliśmy jeszcze cały stół przystawek… Było tego bardzo dużo i Mati tym razem nie podołał, sporą część makaronu wzięliśmy na wynos.
Jakie wrażenia po spróbowaniu? Smak nie może się z niczym równać, ale w mojej opinii przebija wszystkie owoce morza. Zapewne dlatego nie należy do najtańszych potraw .
Przyznam się wam, że na początku nie chciałam go jeść, bo chłopaki powiedziały mi, że wrzuca się go żywego do wrzącej wody… Dlaczego? Mięso jest bardzo delikatne i jeśli uśmiercimy go wcześniej, mięso może się szybko popsuć. Z racji tego, że należę do osób ciekawskich homara spróbowałam. I nie żałuję, bo było przepyszne.
My po tawernie zakończyliśmy nasz wieczór, jednak nasz koumparos i znajomi poszli dalej imprezować. Nie byłam z tego powodu zadowolona, bo chłopaki obiecały mi, że jutro (na ostatni dzień!) pojedziemy zobaczyć kościół „cabrio” – bez dachu. Wiedziałam, że jeśli Stefan wróci o 6 rano, kościół obejrzę sobie na youtube…
Jak możecie się domyśleć, wrócił nawet później, bo o 7 rano! Kiedy my z Matim zaczynaliśmy się pakować, on dopiero kładł się spać… Nie wiem jak to zrobił, ale wstał po godzinie i pojechał z nami do kościoła Panagia Kakaviotissa. Wszyscy nasi znajomi mówili nam, że idzie się tam czterdzieści minut, że jest bardzo ciężko… Choć żaden z nich nigdy tam nie był. Razem z Matim włączyliśmy stoper i sprawdziliśmy ile trwa podróż od parkingu do kościoła. Zajęło nam to dokładnie piętnaście minut.
Kościół znajduje się na jednej z gór, w ukrytej jaskini, pomiędzy kamieniami. Prawdopodobnie znajdowała się tam kiedyś starochrześcijańska świątynia. Kościół znany jest od 1305 roku, od kiedy zaczął przynależeć do Klasztory Wielkiej Ławry na górze Athos. W pobliskich jaskiniach mieszkali mnisi. Ostatni, który został, postanowił opuścić wyspę i udać się na Świętą Górę Athos. Zanim odszedł, odnalazł pasterza z rodziny Moudzi, któremu zawierzył ikonę Matki Boskiej . Mnich poprosił, aby pasterz w każdy wtorek po greckiej Wielkanocy (gr. λαμπροτρίτη) zanosił ikonę do kościoła i tak już zostało do dzisiaj.
Przy kościele znajdowały się zeszyty, w których można było zapisać imiona bliskich, prosząc Matkę Boską o zdrowie lub modląc się za duszę zmarłych.
Tyle atrakcji udało nam się zwiedzić w ciągu kilku dni na Limnos. Jakie są moje opinie na temat wyspy? Dla mnie jest zdecydowanie za duża. Gdziekolwiek nie jechaliśmy, droga trwała minimum trzydzieści minut. Na pewno nie zobaczyliśmy wszystkiego, ale jestem w miarę usatysfakcjonowana wyjazdem. Plaże na wyspie są przepiękne. Jeśli kiedyś pojedziecie koniecznie zabierzcie ze sobą maskę, bo świat podwodny jest bardzo ciekawy. Wyspa jest względnie tania, zapewne dlatego, że nie ma za wielu zagranicznych turystów. Chciałabym pojechać na Limnos jeszcze raz zobaczyć miejsca, do których tym razem nie udało mi się dotrzeć.
W ogólnym rozrachunku Limnos mi się podobało, ale jak to mówi Mati… „Takiej wyspy jak Paros to nie ma nigdzie” 😀 😀 😀