Po kilku dniach spędzonych na Paros wyruszamy w dalszą podróż. Po godzinie dopływamy do Naksos – największej z cykladzkich wysp. Wita nas „portara”. To pozostałości wejścia do świątyni z VI w.p.n.e. Statek cumuje tylko na chwilę. Kolejny przystanek to Ios. Port i główne miasto są bardzo małe w porównaniu do poprzednich wysp. Teraz już tylko dwie godziny i będziemy na Santorini. W pewnym momencie wiatr się nasila, a na statku zaczyna bujać. Zaczynam się stresować, a Mati? Jak zwykle, ze swoim greckim spokojem mówi do mnie:
– Konsti, to jest nic. Pamiętam jak miałem 5 lat i wracałem z mamą z Paros zimą. Bujało tak mocno, że każdy wymiotował po pięć, sześć razy. Także wyluzuj, zresztą zaraz dopływamy.
Po prawej stronie mijamy wulkan. Po lewej, na klifie widać miasteczko Oia, chwilę później wyłania się Fira. Dopływamy do portu. Patrzę na naszego załadowanego skutera i drogę jaką mamy do pokonania… Nie wygląda to wesoło. Zakręty mają prawie 90 stopni, a droga zdecydowanie wymaga remontu… Po dwudziestu minutach dojeżdżamy do Firy – stolicy wyspy. To właśnie tutaj mamy zarezerwowany hotel. Jest tylko jeden problem. Właściciel nie odbiera, a nazwy hotelu nie ma na mapie Google… Jak się okazało, hotel został wynajęty i zmienił nazwę. Znaleźliśmy go po godzinie… pod starą nazwą.
Hotel nazywa się Adamis Suites i jest położony na samym klifie. Ze względu na brak turystów udało nam się go zarezerwować w okazyjnej cenie. Widok z tarasu był przepiękny. Pierwszego dnia nie nacieszyłam się widokiem. W czwartek wiało siedem stopni w skali Boforta! Na dworze nie szło ustać nawet kilku minut. Mieliśmy jaccuzzi na zewnątrz, ale było tak zimno, że zachód słońca oglądaliśmy przez drzwi. Fira nocą jest pięknie oświetlona, więc przesiedziałam w tych drzwiach chyba z godzinę.
Około 18 poszliśmy na spacer. Widok był przerażający. O ile na Paros sklepy i restauracje były otwarte, na Santorini większość była zamknięta. Chcieliśmy coś zjeść, ale poza souvlakami na głównym placu nie było gdzie! W supermarkecie zapytaliśmy kasjerki o dobrą restaurację. Tawerna Kira Niki w Firze to miejsce, które nam polecono. Zamówiliśmy soutzoukakia (mielone mięso wołowe), favę – ponoć najlepsza jest właśnie na Santorini i sałatkę z kilkoma rodzajami sera. Wszystko było wyśmienite, a w tawernie cały czas było pełno ludzi.
Następnego dnia obudziłam Matiego o ósmej rano. „Mamy tylko dzisiejszy dzień. Chcę zobaczyć całą wyspę!”. – krzyczę. Mati bez kawy nie funkcjonuje, więc pierwsze co zrobiliśmy to poszliśmy po freddo espresso. Znajomy z Paros mówił nam, że warto popłynąć na wulkan i wykąpać się w gorących źródłach. Zadzwoniłam do trzech biur oferujących takie wycieczki.. „Przykro mi, zaczynamy od poniedziałku” – usłyszałam od wszystkich. Nie pozostało nam nic innego, jak zwiedzić całą wyspę.
Jestem zapaloną historyczką, więc naszym pierwszym przystankiem było Akrotiri – starożytne miasto z II poł. XVII w.p.n.e., które zostało zniszczone przez wybuch wulkanu. Akrotiri zwiedzaliśmy tylko my, więc poczułam się prawdziwy VIP :D. Bilet kosztował 12 euro. Można wziąć bilet łączony i za 15 euro odwiedzić też Starożytną Firę. Powiem Wam, że jestem pełna podziwu, jak dobrze zachowane i zabezpieczone jest to miejsce.
Zaraz obok Akrotiri znajduje się Kokkini Paralia – Czerwona Plaża. Jest kamienista, wejście nie należy do łatwych, więc polecam zabrać ze sobą wygodniejsze buty. Jeśli mam być szczera, to miejsce mnie rozczarowało. Strasznie wiało, a morze nie było najczystsze. Zrobiliśmy z Matim kilka zdjęć i pojechaliśmy szukać ładniejszej plaży.
Niedaleko Kokkini Paralia znajduje się latarnia Akrotiri. Postanowiliśmy tam pojechać. Niestety jest niedostępna dla zwiedzających. W drodze powrotnej spotkaliśmy osiołka, który najwyraźniej był głodny, bo próbował zjeść i nas, i naszego skutera… Mati oczywiście zadbał o siebie i przesunął skuter tak, aby osiołek mógł ugryźć tylko mnie.. Na szczęście obyło się bez ofiar. 😀
Po drodze mijaliśmy bardzo dużo winorośli i różnego rodzaju winnic. Na Santorini produkuje się lokalne wino, przede wszystkim z odmiany assyrtiko. Krzewy są odporne na upał, a grube drewno osłania owoce przed wiatrem. Wino z Santorini nie należy do najtańszych. Vinsanto, jedno z najbardziej znanych win, w super markecie kosztowało 12 euro!
Zanim dojechaliśmy na plażę, zaciągnęłam Matiego do jeszcze jednego miejsca archeologicznego – Antyczna Fira. Znajduje się przy miejscowości Kamari. Żeby się tam dostać, zdecydowanie potrzebujecie jakiegoś środka lokomocji, bo Antyczna Fira znajduje się na szczycie góry Messavouno. Zobaczyć tam można pozostałości miasta z VIII w.p.n.e. Nie jest tak dobrze zachowane jak Akrotiri, ale myślę, że warto tam pojechać, chociażby ze względu na piękne widoki.
Całą wyspę objechaliśmy w kilka godzin. Około 14:00 ku zadowoleniu Matiego pojechaliśmy na plażę Kamari Beach. Moim zdaniem to jedyna plaża, którą warto odwiedzić. Znajdują się tutaj restauracje i beach bary. Plaża jest kamienista, dlatego warto zaopatrzyć się w buty do wody. To było też jedyne miejsce, w którym nie wiało aż tak mocno. Po powrocie do hotelu postanowiliśmy skorzystać z jaccuzi. W tym momencie zrozumiałam, za co ludzie płacą tak duże pieniądze… Tych widoków nic nie przebije.
Kamari Beach Widok z pokoju hotelowego
Wieczorem udaliśmy się do miasteczka Oia. Zjechaliśmy najpierw do portu Ammoudi, aby coś zjeść. W przewodnikach i internecie wszyscy zachwalali to miejsce, pisząc, że to właśnie tu zjemy najlepsze owoce morza. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że ANI JEDNA restauracja nie była otwarta… Pojechaliśmy więc do Oia, a tam było tylko gorzej. Nie było nawet souvlaków!!
Na zachodzie słońca byliśmy my i kilkunastu tubylców. Miałam to szczęście obejrzeć zachód w ciszy i spokoju, bez tłumu turystów. Było pięknie i romantycznie. A jakie zdanie ma na ten temat Mati?
– Wiesz Konsti, nie rozumiem dlaczego ludzie się tym tak zachwycają. Zwykły zachód słońca, co to za różnica czy na Santorini czy na Paros… Słońce zawsze 'wpada’ do morza. Nic w tym specjalnego, może poza tymi zabudowaniami na klifie…
Każdy ma swoje zdanie, ale Matiego się nie liczy. On jest lokalnym patriotą i zawsze będzie mówił, że to Paros jest najlepsza pod każdym względem. 😀
Po zachodzie wróciliśmy do Firy coś zjeść. Zdecydowaliśmy się na sovlaki. Spróbowaliśmy z dwóch różnych i zdecydowanie bardziej smakowało nam w Nick the Grill. Souvlak był o połowę mniejszy niż w Atenach, choć w normalnej cenie, bo 2,70 euro. Wieczorem nie wyszliśmy na żadnego drinka, bo wszystko było pozamykane.
W sobotę kończyła się nasza podróż NIEślubna. Pojechaliśmy do Kamari na ostatnią kąpiel i o 15.30 wypływaliśmy z portu. W Atenach byliśmy ok. 23.15. Pożegnaliśmy się z Cykladami, mam nadzieję, że nie na długo…
Jakie są moje osobiste wrażenia na temat Santorini? Na pewno warto tam popłynąć. Wyspa nadaje się na romantyczny wyjazd we dwoje. Ale.. moim zdaniem wystarczą cztery dni. My byliśmy trzy i gdyby można było popłynąć na wulkan, to jednego dnia by nam zabrakło. Jeśli ktoś chce odpoczywać na plaży, to Santorini się do tego nie nadaje. Na Paros znajdziecie dużo więcej ciekawych plaż. My na wyspę wrócimy na pewno. Z dwóch powodów. Po pierwsze, nie zwiedziliśmy wulkanu. A po drugie, chciałabym zobaczyć wyspę z turystami. Choć, nie powiem… Jestem szczęśliwa, że miałam ją praktycznie tylko dla siebie. 🙂