Podróż NIEślubna cz. 1 – Paros
Koronawirus wszystkim namieszał w życiu. Miał być ślub na wyspie Paros, a kilka dni później, miałam rozpocząć pracę jako pilot wycieczek w jednym z polskich biur podróży. W Grecji mówi się „my planujemy, a Pan Bóg się śmieje”. Dokładnie tak było w naszym przypadku.
Pracuję w turystyce, Mati w gastronomii. W ciągu trzech lat, podczas których mieszkałam w Grecji spokojnie mogliśmy się z tego utrzymać i trochę odłożyć. W Grecji „lockdown” uderzył z całą siłą we wszystkie gałęzie gospodarki. Restauracje otworzyły się pod koniec maja, w połowie czerwca rozpoczęły się pierwsze loty, choć dopiero od 01.07 będzie można polecieć na greckie wyspy.
Razem z Matim zgodnie stwierdziliśmy, że w tym roku w Grecji nie zarobimy. Dostaliśmy propozycję pracy w Niemczech. Choć była to bardzo trudna decyzja, uważamy, że na ten moment najlepsza. W walizki upchnęliśmy trzy lata naszego życia, zapakowaliśmy Lunę do samochodu i 16.06 opuściliśmy Grecję w poszukiwaniu lepszego jutra. Obiecaliśmy sobie jedno. Nie wyjeżdżamy na zawsze. Grecja jest naszym domem. Na pewno wrócimy. Za rok, może dwa. Mamy plany, które chcemy zrealizować i wierzymy, że wyjazd nam w tym pomoże.
Nie wiedząc kiedy znów postawimy stopę na greckiej ziemi, chcieliśmy się z nią odpowiednio pożegnać. To, czego nam było trzeba to wyjazd i odpoczynek. Jak tylko grecki rząd pozwolił przemieszczać się na wyspy, zarezerwowaliśmy bilety na nasze ukochane Paros. Przy okazji stwierdziłam, że może warto będzie zobaczyć Santorini. Matiego nie musiałam długo namawiać, bo nigdy tam nie był. Nasz wyjazd nazwaliśmy podróżą NIEślubną :D.
Płynąc na wyspę, każdy kto wchodzi na prom, musi wypełnić specjalny dokument, który zawiera następujące informacje:
– imię nazwisko, data wypłynięcia, port docelowy, numer telefonu.
– informacje na temat COVID-19: czy mieliśmy kontakt/pracowaliśmy/podróżowaliśmy/mieszkaliśmy z osobą zakażoną, czy mamy objawy (duszności, kaszel, gorączka)
(Dokument do pobrania tutaj )
Dokument oddaje się przy wejściu na pokład. Pamiętajcie, że na statku obowiązkowe są maseczki. Choć szczerze Wam powiem, że tylko obsługa je nosiła. Pasażerowie raczej nie nosili i nikt z pracowników nie zwrócił im uwagi.
Trzy dni spędziliśmy na Paros. Mieszkaliśmy u dziadków Matiego, w najpiękniejszej cykladzkiej wiosce Lefkes. Codziennie jeździliśmy na plażę. Paros ma ich naprawdę wiele. Moje ulubione to Kolimbithres. Plaża jest kamienna, ale widoki zapierają dech w piersiach. Często jeździmy też na Kalogeros, gdzie można zażyć kąpieli błotnych. Po takim naturalnym SPA skóra jest jak pupa niemowlaka :D. O innych plażach na Paros możecie przeczytać tutaj.
Postanowiliśmy poczuć się jak na prawdziwej podróży poślubnej. Codziennie jedliśmy kolację na mieście. Wiedząc, że za kilka dni opuszczę Grecję, ciągle namawiałam Matiego na owoce morza. Bardzo dobre, wymyślne i drogie dania możecie zjeść w SIPAROS w Naoussie. My wybraliśmy carpaccio z ośmiornicy, krewetki w sosie z mleka kokosowego, świeży grillowany kalmar z kuskus oraz kritharotto (rodzaj greckiego makaronu) z krewetkami. Nie pytajcie o cenę, ale warto było choć raz w życiu spróbować takich smaków…
Jeśli chcecie zjeść tam, gdzie lokalni mieszkańcy to polecam tawernę to Thalami. Dużo, tanio i smacznie. Zamówiliśmy krewetki, sardynki i ośmiornicę, którą przynieśli nam prawie, że w całości! Tawerna jest nad morzem, choć w porównaniu z innymi widokami na Paros… nie jest powalający. 🙂
Za każdym razem, kiedy jesteśmy na Paros wieczorami jeździmy do Parikii. Siadamy przed kościółkiem Agios Konstantinos i zachwycamy się zachodem słońca. Zawsze jest tam pełno ludzi. W tym roku byliśmy tylko My i dwójka młodych Greków. Żadnych turystów.
Naoussa to imprezowe miasteczko na Paros. Zazwyczaj w czerwcu jest tam głośno i gwarno, jednak nie w tym roku. Pojechaliśmy na kolację do małego, urokliwego portu w Naoussie, który jest wizytówką Paros. Znajdują się tam trzy restauracje. Dwie dość drogie, a trzecia, która jest pomiędzy nimi cenowo wypada w miarę okej. O 19.00 byliśmy sami… Dopiero dwie godziny później przyszli inni goście. Łącznie było nas osiem osób. Normalnie w czerwcu w tych tawernach trzeba robić rezerwację. Z jednej strony cieszyliśmy się ciszą i spokojem, z drugiej był to bardzo przygnębiający widok.
Tawerna, w której jedliśmy nazywa się Tsachpinis – Ouzeri ton Nautikon. Na przystawkę wybraliśmy pariański ser ksinomizithra (najlepszy na świecie!) z pomidorami i kaparami, pastę z łososia oraz gotowaną rybę. Danie główne to risotto z owocami morza. Było dobre, ale myślę, że szef kuchni mógł się bardziej postarać…
Spotykaliśmy się z naszymi znajomymi na wyspie. Mati spędzał tam każde wakacje, jego wyspiarskie znajomości trwają lata. W Lefkes w kafenio popijaliśmy soumę (pariańskie tsipouro, koniecznie trzeba spróbować!). Upajaliśmy się ciszą i cudownie czystym powietrzem. Kiedy nadszedł czwartek, żałowaliśmy, że przyjechaliśmy tylko na trzy dni…
Świetny ten artykuł, aż by się chciało pojechać i popróbować, szkoda że wszystko zamknęli.
To my jak płynęliśmy we wrześniu zeszłego roku na Ios to na promie wszyscy w maskach byli a jak ktoś opuszczał to obsługa zwracała uwagę. Jedynie na zewnątrz gdzie można było palić to maseczkę można było zdjąć.